Kultura rolna
Określenie „kultura rolna” ogrodniczce powinno kojarzyć się jednoznacznie, ale mnie kojarzy się dwuznacznie. Prócz tradycyjnego znaczenia, kojarzy mi się z „kulturą buraka”, czyli zwyczajnie z brakiem kultury zarówno tej na co dzień, jak i tej od święta.
Za czasów słusznie minionych pewna dziewczyna jeździła na Bazar Różyckiego posłuchać „dobrej muzyki”. Dla niej dobrą muzyką było rzępolenie na harmonii melodyjnych piosenek. W tamtych czasach radio nadawało tylko muzykę poważną albo radzieckie czastuszki. Człowiek był spragniony ładnych melodii, ale niekoniecznie ludowych. Dobry film był rarytasem. Oazą prawdziwej kultury był teatr, w który cenzura ingerowała chyba najmniej. W literaturze pięknej dominowały propagandowe gnioty, ale spod lady można było kupić coś wartościowego. Dostępność do tych dóbr była jednak bardzo ograniczona.
Tamtejszy niedostatek zastąpiła obecna klęska urodzaju. Teraz „artystą” może zostać każdy i to w dowolnej dziedzinie (pewnie jedynie z wyjątkiem architektury). Co więcej, żaden talent ani wykształcenie nie są wymagane. Powszechny kult bylejakości wymaga wręcz niedoskonałości pod każdym względem. Jedyny warunek to poprawność polityczna.
Łatwo to zaobserwować w serialach telewizyjnych. Popularność seriali bierze się z podpatrywania codzienności i przedstawiania jej w skrystalizowanej formie. Dobry spektakl to taki, który pokazuje prawdę, z tym, że sam problem może, ale nie musi być interesujący. Obserwujemy tu sprzężenie zwrotne. Serial pokazuje wzorce zachowań, takie jak np. nachalne narzucanie się dziewczyn niemrawym chłopakom, co jest bardzo trendy i zgodne z gender. I oto wystarczy przejść się ulicą, żeby zaobserwować namolne zachowanie dziewczyn i napastowanych bezradnych chłopaków.
Ot, swoista kultura rolna buraka pastewnego.